Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/361

Ta strona została przepisana.

Wódz głaskał tomy po złotych literach, różowemi palcami szedł pod włos nikłego puchu zamszy, to jeszcze odsuwał się i mierzył zdaleka wysokość obu słupów.
— Na papier, panie Kwaskiewicz, patrz pan! Żeby papier był dobry! Papier też ma ciało. Może mieć dobre, gładkie, — może mieć zatrute...
Między innemi przyniósł Kwaskiewicz z księgarni szarą, pękatą książkę: — Ostatnia powieść Rasińskiego.
Wódz zasępił się. Po długiej chwili rozkazał gburowato: — Zamknąć drzwi! — Siadać tu obok!
Gdy usztywniony strachem księgarz siadł „obok“ i gdy mu na kolanach spoczął kant trzymanego przez Krywulta ruskinowskiego „Miasta-ogrodu“: — Tę powieść Rasińskiego, panie Kwaskiewicz, zabieram na dodatek. Bo teraz ja będę czytać, — rozumiesz pan? Dla całej armji... Co powiem dobre, — będzie dobre! Co złe, — złe. Dla wszystkich szpitali i całego miłosierdzia. W wojsku. To jest, — Krywult natarł mocno uszu książce Rasińskiego, — na pewno książka zatruta... Ale różne historje, filozofje, moralne różne, i tam, — śpiewniki o królach polskich, powstaniach, buntach, bombach. Można to będzie brać stąd. Prawda? Tyś przecie także człowiek, Kwaskiewicz. I jeszcze w dodatku ekspert. Tak, — jeżeli papier drogo kosztuje, gdy człowiek jest zdrowy... To ten sam papier, gdy człowiek zachorował, — albo już umiera?... Nic może nie kosztować... Albo tyle, — ile pozwoli miłosierdzie... Trzeba, żeby to każdy rozumiał... Bo nieszczęśliwe wy-