Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/362

Ta strona została skorygowana.

padki chodzą do ludziach... Tak, — że pan, — człowiek starszy, powinien wytłumaczyć Fedkowskiemu.
Kwaskiewicz podniósł brwi wysoko.
— Tak, Fedkowskiemu, — że papier, — różnie... A jak pana, ekspertaby nie usłuchał, — wytłumaczyć ode mnie... — Miłosierdzie tak każe moje świadkowi Fedkowskiemu!. A znaczy, — śpiewniki o królach, powstaniach, buntach, ma się rozumieć... No, — „będzie z pana“.
Odsadził od siebie wydawcę i ruszył naprzód. Przez księgarnię szedł nowym swym krokiem, — miłosierdzia. Polegało to na szlachetnym wdzięku laski, podpierającej strudzoną postać, oraz na świeżej mgle turkusów.
Wyrzucił z samochodu obu swych adjutantów, którzy się w międzyczasie odnaleźli, na ich miejsce kazał ułożyć książki. Powieść Rasińskiego rzucił na poduszki i, siadając na niej, rozkazał z ulgą szoferowi: — Przedmurze!
Przed willą Drwęskiej, samochód twardo zarył się w ziemię.
— Wołaj panią.
Stary służący skłonił się i wyszedł. Krywult sam wyładował z auta ciężkie jak kamienie tomiska, sam przytaszczył do przedsionka, i sam tu ustawiał, dysząc w ciągotach niecierpliwej nadziei.
Właśnie kładł na szczycie stosu „Miasto-ogród“ Ruskina, gdy Drwęska zbiegła ze schodów.
Zbladł śmiertelnie.
— Co pan wyrabia, generale?
— Ja? Pani myśli, — Krywult to, tamto, owo.