Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/363

Ta strona została przepisana.

A pani nie wie, że przegrałem drugie pół głowy... Teraz całkiem inna muzyka. Pani myśli, — nieuk, niewieża. No, — raz taki podarek, raz owaki... Raz dla ciała, — raz dla duszy...
Runął na kolana, potrącając niebacznie słupy książek. Wielkie tomy padały rozgłośnie, on je chwytał, szerokiemi dłońmi na tytułach stawał i, drżący, upokorzony: — Ty nie myśl, że ja nie wiem. Dusza też potrzebuje. Ciało bardzo, — a dusza też... Teraz Barcz Krywulta się nie boi... Przegrałem... Barcz człowiek młody... A ja człowiek pożyły, — no bogaty. Już nie dla ciebie Barcz... Teraz on wgórę pójdzie, — w cenę.
Rzekłbyś, w obronie największych świętości zwarł ręce na sercu, oczyma zaś czerpiąc ze złotego blasku tytułów: — Ja też wiem. Michaelo Angelo... Raphaelo... Grottger, Matejko, Rubens. Znaczy, — co? Teraz poważnie... Poważnie. Znaczy... Proszę o rękę twoją. Nazwisko daję. Pani się tak bała niedawno o nazwisko. Daję własne. — O rękę proszę.
Drwęska strzepnęła suknią i już jej nie było. Wódz siedział na zimnych tomach... — Czekał...
Na gruzach zamszowej kolumny, przypominał sobie tych wodzów, dygnitarzy, którym kiedyś żony odbijał. Mieli cierpliwość i wkońcu wracały przecie do nich.
Cierpliwość.
Podniósł się z podłogi.
Dopiero w pałacu, na własnych śmieciach, burza się w generale rozpętała.
Cały wieczór ryczał na Wildego. O wszystko...