Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/364

Ta strona została skorygowana.

O interesy, i że ich spółka drzewna nie idzie, i akcje, i całe Przedmurze. I zbiory...
Nazajutrz wyjechał konno, wrócił na kobyle zmęczonej, płatami piany chłapiącej.
Wilde wiedział, że nie mogło być nic gorszego... Już kilka razy podczas trwania przyjaźni przechodzili taką „konną samotność“ wodza, z której potem najstraszniejsze wynikały skutki.
Intendent cierpiał pocichu do południa. Po południu uwiesił się przy słuchawce, aby działać! W czasie macania telefonem stosunków, w odniesieniu do N. W. T. S-u, przekonał się, że czegoś nie rozumie...
Ale czego?
Wyślizgiwało się to z rąk, przemycało nieznacznie w rozmowach.
Jakiś zwrot? Ale jaki?...
Pojechał do Pycia. Nie zastał, ani w domu, ani w biurze. Dopiero dzięki ordynansom, — u redemptorystów.
Ale tam misterja odprawiały się z Pietrzakiem w dawnej pracowni marjonetek. Anglosas, żałobą trzęsiony, kulił się pod oknem, Pyć, blady i bolejący, głaskał przyjaciela po włosach.
— Ja panu generałowi nic nie mogę powiedzieć, — szeptał major przy drzwiach, — ja nic. — Powtarzał świadomie intonację Barcza. — Nic... Nic... Nic... Honor oficera...
Wilde przyśpieszył jeszcze tę gorączkę z „honorem oficera“. Na wszelki wypadek, podczas poufnego posiedzeńka z kilku reporterami. Ułożyli wszystkie „słu-