Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/366

Ta strona została przepisana.

Czyli, — jest tu ktoś pośród nas, — ktoś niedyskretny... Kto bez pozwolenia!! — Twarz wodza zastygła w bronz obelisku.
Wildemu zakwitły końce białych uszu odmrożoną czerwienią.
— Wobec tego faktu — głosił Krywult — nasz akt oskarżenia nie może dłużej czekać ani chwili. — Więc — dawać tu zaraz ekspertów. Panie generale Wilde. —
Zjawili się rachmistrz intendentury i Kwaskiewicz. Dąbrowa wygłosił cierpką mowę o obowiązkach ekspertów.
Zaczęto badanie.
Pochylone głowy rachmistrza, Pycia, Kwaskiewicza, Wildego wspinały się powoli przez kratkę rubryk. Jedne pod górę, drugie nadół.
Krywult „pomagał“, sapiąc głośno.
Głowy to razem błądziły, to rozbiegały się, lgnąc do rozmaitych kątów papieru. Strzyżony czapraczek kwaskiewiczowskiego pielgrzymstwa, naprzeciw spłaszczonej elipsy Pycia. Tłusta pała rachmistrzowska w środku, zaś Wilde, niby nul, — zboku.
Nul ten to wywracał się, to krzywił, to się nadymał, śląc ku Krywultowi błagalne tchnienie.
Głowy stoczyły się z rubryk i każda zosobna kołowała nad poszczególnym kawałkiem papieru.
— No więc, panowie? — dmuchnął wódz ku czarnym szybom, za któremi mrowiła się już noc.
— Jeżeli to mamy ująć w formę sprawozdania, — wytrząsał miarowo pielgrzymi czapraczek Kwaskiewicza — wpłacano, jak widzimy... Ilości papieru odpo-