Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/367

Ta strona została przepisana.

wiadają prenumeracie, z jednej strony. Z drugiej, w myśl poszczególnych rubryk, wpłacano regularnie... — Oczy Kwaskiewicza zdawały się naśliniać twarz Krywulta.
— Należałoby tylko jeszcze ustalić, — siał czapraczek, — czy płacone ceny uzgodniano z panującemi na rynku?... Oraz, czy sprzedaż odbywała się drogą uprzednio ogłoszonego konkursu?...
Cały N. W. T. S. — ociężał.
— Tak, tak, — cykał Dąbrowa — tego wymaga sprawiedliwość. Tak, tak, — tak.
— Fedkowski. — Nazwisko to, wypuszczone z ust Krywulta, spłynęło łagodnie przez wzburzone oddechy zgromadzonych.
Podporucznik Fedkowski wszedł, ze zmrużonemi boleśnie oczyma posunął się parę kroków.
— Przed sprawiedliwością pan stoisz — furknął Dąbrowa.
Fedkowski skulił się.
— Masz pan odpowiadać — huczał Dąbrowa — całą prawdę, wszystko — co pan wiesz.
— Otóż, panie Fedkowski. — Dorwawszy się do głosu, nie darował już Wilde. Obracał pytania, i nastawiał Fedkowskiego, i składał i rozkładał, popatrując wciąż to na wzniosłe turkusy, które wilgoć nieziemska zraszać poczynała, to znów na pryszcze, okalające szyję Fedkowskiego.
— Zostawcie, moi panowie, — przerwał Krywult. — Pan Kwaskiewicz niech pyta. Osoba postronna. Cywilna. Nie naciskać. Nie naciskać „awtorytietem“, panowie, nie naciskać.