Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/380

Ta strona została przepisana.

łym drukiem wybite było: Naczelny Prokurator. Generał Jabłoński.
Słów przez drzwi nie można było rozróżnić, musiała się tam tam jednak toczyć bardzo ożywiona rozmowa, głosy bowiem to ostremi krzykami biły wgórę, to w średnicy huczały rozwlekle.
Żaden z sądowników nie chciał meldować Pycia.
— Pan prokurator nawet telefon wyłączył.
Major wszedł śmiało, lecz znalazłszy się w pełnym ogniu wzburzonej perory, pokornie usiadł przy watowanych drzwiach.
— Każdy z nas właśnie, — warczał Barcz — musi być takim dorożkarskim koniem, z okularami na oczach. Żeby mógł na boki nie patrzeć. Mnie pan harapem paragrafów nie podcinaj, bo jestem na to zupełnie nieczuły. Ja, panie, sam pracuję, jak koń dorożkarski, i ciągnę naprzód, bez względu, czy się po bokach pali, czy wali. Mam prawo tego samego wymagać od pana. Wymagam więc, by w tym procesie Rasińskiego sprawiedliwość działała ślepo!
— Ślepo... Jeżeli dziś, — zaczął Jabłoński, podstawiając twarz pod bystry trójkąt elektrycznej lampy, — jeżeli dziś traci pan generał czas na te rozważania, to właśnie dlatego, że w swoim czasie, zresztą na życzenie pańskie, — tej sprawiedliwości ślepo działać nie pozwolono. Bo te rzeczy wiążą się bardzo rozumnie.
— Co się wiąże? — żachnął się Barcz.
— To się wiąże — westchnął Jabłoński, poklepując obrzękłe dossier, rozłożone na stole. — Całe oskarżenie kapitana Rasińskiego wiąże się ściśle ze sprawą