Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/390

Ta strona została przepisana.

świadczyły mu dowodnie, — my zawsze... My jeszcze wcześniej, — nawet jeszcze przed Polską niepodległą już uwijaliśmy się. Wiadomo. I z pod Lwowa i z pod Wilna. Tu nas jest dziewięciu, — wszystkie polskie fronty. My zawsze wszędzie... Nawet w hotelu, gdy jest zamach... Bez niczyjego musu.
Barcz czekał, uśmiech chędogiej życzliwości sącząc przez przymrużone oczy.
— Więc my, — nie żeby jakaś delegacja... Tfu! To jest wojsko. Tylko, że nas pan generał przecie zna... Po znajomości.
Dwóch z prawego skrzydła wysunęło się. Podeszli do stołu, przeprosili Pycia i, delegacyjnie niejako, rozesłali na deseniach obrusa numer brukowej gazety. — My, panie generale, — nic... My wiemy... Jeden więcej, jeden mniej. To jest nic. Ale niby, — że to z niego szło to słowo, panie generale?
Wskazali mu grubemi paznogciami na pierwszej stronicy — Aresztowanie kapitana Rasińskiego.
— Ważna, zawiła sprawa — potwierdził Barcz.
— Ważna! — wykrzyknął głos.
— Ważna. Więc my nic, — tylko, żeby się za pytać. Tu pisze, — „aresztowany za złodziejstwo“. Żeby się zapytać, czy w każdym razie był ten kapitan Rasiński dopuszczony tak naprzykład, jak my teraz, przed oczy pana generała? Żeby się dowiedziano i rzetelnie stwierdzono?...
Barcz milczał. Złotem, pogodnem spojrzeniem tonął w zwartych, jakby z dębu toczonych źrenicach żołnierzy, w sercu zaś rozpętał mu się ukrop bolesnej bez-