Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/396

Ta strona została przepisana.

Co robić? Chów polskiej rasy czerwonej?. To już wzięło w swe ręce ministerstwo. Wszystko teraz odbywa się ministerjalnie i wszędzie już ludzie swoje protekcje wygrzali. Nigdzie żadnego miejsca..
I jak te kamyki, choć z lawy wiecznej kiedyś powstały, to przecie w ziemskim obrębie leżą na drodze i mijasz je, — i nic... Tak zdało się generałowi, że jego los potłuczony, na drogach tej służby wojskowej martwo leży — i cóż?!
Niedaleko Przedmurza rozważył po raz ostatni: Czy jeszcze czekać, w nieprzystępnej coś tam knując srogości? Czy poprostu — przez kobietę? Nałożnicę!?!... Bo w gruncie rzeczy, — przytwierdzał sobie kopnięciami w dno samochodu, — dobre jest kobiecisko.
Dalej nie myślał, zdając się na wiatr jesienny i dobrą pogodę dnia.
W przedpokoju willi omkno się zrobiło generałowi. Nie dlatego, że tu kiedyś pomstował, „Sejmem pachnie“, czy temu podobne. I nie z powodu zbytku. Tu lustra, tam portjera renklodowa, czy rogi jelenie, z którychby ktoś inny salon sobie wyrychtował.
Przez ostatnie czasy niepowodzeń, pobłażanie ulęgło się w generale dla tych rzeczy znikomych. — A miej sobie i udław się...
Nie o to.
Lecz nie był tu od „wieczoru powrotu“. Trudno będzie teraz zaczynać od początku.
Uczucie to spotęgowało się w salonie. Inni sobie na tych krzesłach wesoło siadają, a ty wylęknionym zadkiem ostrożnie się przykładasz.