Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/409

Ta strona została przepisana.

— Krywult wszystko, wojnę, zgodę, tennisa, wszystko wytrzyma!...
Między gemami przyjmowano sportowe wizyty.
Widok Barcza i Krywulta, razem grających... Widok wielkiego „jałmużnika“ „naszego wodza“ i Barcza, który zawsze będzie „du peuple“ — ale mięśnie, zdolności... Wszystko to miało przyczyniać się do wytworzenia — niech będzie narazie choćby tu, na tennisie, — „wspólnej płaszczyzny“.
Patronował temu łaskawie stary hrabia Bogulicki Jego myszata głowa szybowała harmonijnie nad sportową flanelką ubranka, pieszczoną częstemi dotknięciami Przeniewskiego.
Barcz rozumiał, że stanowi centrum tych zbiegowisk towarzyskich. Jego piłki wywoływały nawięcej uznania, jego dowcipy najwięcej wesołości. Jego zmęczenie było decydującem hasłem do zaprzestania gry.
Dziś, widząc, że Krywult nazbyt pochopnie nastaje na Hankę, — przerwał partję. Ma jeszcze tyle pracy...
Zebrani obrzucili szacunkiem wysoką postać Barcza, jakby szukając owych pokładów nieprzerobionej pracy na ramionach, piersiach, czy wzdłuż ud.
Odjechał do domu groźny i zły. Złość zjawiła się wporę, niby specjalnie dla matki urządzone alibi. W domu bowiem uprawiał jeszcze głęboką żałobę. Nagłe wybuchy zniecierpliwienia, praca nadmierna, rozwijana w związku z całym szeregiem zasadniczych ustaw wojskowych, przygotowywanych na jesienną sesję sejmową, całe noce, które przesiadywał z Pyciem nad pikietą, — wszystko to liczyło się do „żałoby“.