Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/414

Ta strona została przepisana.

Udzieliwszy odpowiedniej miarki drogocennego czasu żurnalistom, załatwiał Barcz personalja. Odrabiał to drobiazgowo, czując nieomal przez grube, aksamitne portjery i ciężkie, lakierowane drzwi, że obok, w poczekalni, niechybnie miota Rasińskim sroga deklamacja wyrzutów.
Barcz uważał, że w danym wypadku, jak we wszystkich innych, — nie zawadzi długie czekanie. Ono lepiej, niż wszystko inne, umie sprawić, że prośby płowieją, gniew zastyga, niecierpliwość opada, a wyrzut głuchnie.
Dopiero koło godziny trzeciej po południu, a na urzędowy czas w karnecie adjutantów za pięć piętnasta, uznał generał, że proces „kruszenia poczekanta“ jest skończony. Pozostał jeszcze chwilę sam, chciał bowiem przygotować się do tej sceny, niby biurowej, a bardzo przecie osobistej. Szukał w pamięci, jakiejś cytaty z pism Rasińskiego, czy może jakiegoś dekoracyjnego wydarzenia?
Potrzebne słowo zjawiło się samo przez się gdy wszedł Rasiński.
Barcz zorjentował się natychmiast. Bo to już nie Rasiński: — Sama obraza, gniew, krzywda, w szary łom munduru wciśnięta, szła przepisanemi krokami od drzwi przed biurko.
W oczach generała zagnieździło się światło obowiązku. Kąty ust poskoczyły wgórę.
— Witam w panu, panie kapitanie, wielkiego człowieka. „Historja wzięła pana na swe skrzydła“, — parafrazował gorący patos którejś inwokacji pisarza.
Przeszło bez echa.