Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/422

Ta strona została skorygowana.

— Kiedyż to wcale nie z powodu Rasińskiego. — Hanka podniosła się na kanapie. Jakby chciała powiedzieć coś nader ważnego. Lecz napięcie twarzy rozprężyło się, ustępując błahemu roztargnieniu. — Zobacz, Stach, czy pada już raz ta ulewa? Przez ten ozon w powietrzu tak mi niedobrze.
— Nie pada. — Więc nie z powodu Raasińskiego?
— Nie.
— Więc? Zjadłaś coś? Może to poprostu skutki jakiegoś wymyślnego przepisu szanownej rodziny Barczów? Na pewno matka —
Hanka uśmiechnęła się blado, nieomal wstydliwie: — Nie zdaje mi się, żeby „na to“ rodzina Barczów miała jakiś specjalny monopol...
Nie rozumiał, czego się ma domyślać. Jakaś wewnętrzna choroba? W miarę jednak uśmiechu Hanki, drżącego łagodnie na twarzy: — Co?... Jakto? Zaszłaś w ciążę?!
Ruchem powiek przytwierdziła. — Wiesz kiedy? Wtedy... — Położyła sobie na czole jego rękę. — Jak była ta awantura z marszrutami. Co to chodziłam grozić Krywultowi. Potem tak nie chciałam, nie chciałam, a wziąłeś mnie.
Barcz cofnął dłoń z jej czoła. — Ależ to dużo czasu! Ile już miesięcy, Hanka? I ty ani słowa —
— Głupstwo, — zwróciła się ku niemu, — głupstwo. Najprzód chciałam odczekać trzy miesiące. W tym okresie najłatwiej... A teraz, — nawet nie taka duża jeszcze różnica w czasie. Czemu się marszczysz? Przy dzisiejszym stanie — „kalotechniki“... Można będzie —