Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

biegliwie przez Rasińskiego ustępach, gwałtowniejsze słowa przepoławiał paznogciem.
— Tak się wam bardzo pali? — spytał wreszcie.
Żal mu bowiem było rzucać te ostatnie legjonowe strzępy w błahy ogień. — Daj mi tu Pycia. — No, skąd to wszystko bierzesz Pyć, co ja tu widzę w gazetach?
Pyć jął wyciągać ze wszystkich kieszeni munduru małe rulony depesz.
Kalkulowało się to w głowie pułkownika najkorzystniej. Wyprawa ukrzepi popularność. Odprowadzi niepożądany element na front. Jedno tylko było bolesne: Że gdy stanąłeś przy władzy, zaraz ze wszystkich stron we wszystkie drzwi pcha się to zamówienie na krew.
— A cóż my tam wyślemy, Pyć? — pytał, chcąc, by Pyć sam wskazał swych towarzyszy.
— Co pan pułkownik rozkaże.
— Mogę tylko to wysłać, co jest gotowe, No, Pyć, co?...
— Legjoniści.
— No więc co?! — fuknął obiema dziurami Dąbrowa.
— Jak pan pułkownik rozkaże.
— Owszem rozkażę — wrzasnął Dąbrowa — rozkażę, żebyście się raz moresu nauczyli!!!
Rad był tej robocie, dzięki niej bowiem uroczystości połączone ze wzmożeniem tradycji nabierały pożądanego koloru.
A było tego zagniatania tradycji...