Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

żydowskiemi sklepami obnosiła gawiedź na rachunek Przemyśla?
W domu przebrał się w „cywila“ na znak, że nie rządzi — i niech się wszystko wali...
Żony nie było. Kazał podać kawę. Nie wróci do rządów, przeczeka, niech go proszą... Do tego czasu zajmie się życiem domowem. I tak go tu delegaty sobacze znajdą, jak króla Leszczyńskiego na wygnaniu, — wzór pożycia.
Kawa się spóźniała. Poszedł do pokoju chłopców, poświecić im trochę przykładem.
Troje małych dzieci pod opieką ordynansa raczkowało po kątach. Dwaj starsi siedzieli na oknie i grali w scyzoryki.
— A lekcje? Czy umiane? Co zadane? Odkąd — dokąd?
— Wszystko umiane, — odpowiadali w popłochu. — Botanika, protococcus virilis, — algebra wyciąganie pierwiastka. Pozostaje religja i niemiecki.
— Niemiecki już się nie liczy, — śmiał się z triumfem starszy syn, — religja głupstwo...
Tych właśnie przedmiotów uczepił się Dąbrowa. Botaniką brzydził się, pierwiastków nie umiał.
— Co to znaczy, że niemiecki się nie liczy? Czy to pan profesor wam powiedział?
— Nikt nie powiedział, ale...
Podnieśli obaj głowy do góry.
— Już się skończyło z niemieckim, — zapewnili go poufnie.
— Co to znaczy „skończyło“? Mów, co zadane.