Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak pan to żłopie, że pojedziesz pan z tą wyprawą, publicystykę do niej wyczynić. Całe zwycięstwo opisać, — łupy.
Węgiel, kretowisko, żona, korekta, — tak — odrazu zdmuchnięte... Ale nad wszystkiemi myślami rozpięła się głęboka radość czynu, zwarta i pełna, jak niebo tej nocy wyniesione wspaniale nad miastem.
Na dworcu przywitano pułkownika uroczyście.
Któryś z oficerów zauważył, że wojsko ma teraz wodza po cywilnemu, — jak prezydent Francji. Duch nowych czasów.
Pociągi pancerne odeszły już. Tylko jeszcze na bocznych torach stały długie towarówki z piechotą. Wiatr między kołami świszczał przeciągle. W ciemnych wagonach słychać było ugniatanie się przesianej żelazem masy ludzkiej.
Dąbrowa był przekonany, że wyprawa nie uda się, ale w tej chwili zajmował go więcej widok Jabłońskiego.
Audytor, obwieszony termosami, mapami, bronią i jedzeniem, za chudy w szerokim mundurze, ciągle żegnał się z żoną.
Stała pod parkanem, wysoka, pełna, w jakichś zapobiegawczych włóczkach. Niemka.
Wyciągając do męża ręce, rzucała mu na wiatr po kilka kościstych słów.
Sztab się już odmeldowywał. Dowódcy, łupnąwszy obcasami, przyskakiwali do wagonów.
Dąbrowa z kapeluszem w ręku kiwał im głową. Chwiała mu się na karku z nadmiaru goryczy i upo-