Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

korzenia. Bo oto z planem, czy bez... Działa jak wszyscy wodzowie wszystkich czasów. Byleby krew mlaskała. Gdy tylko u steru stanął, już żywe mięso wysyła...
Przestronne, obce głosy wzdęły mu się w gardle. Żołnierze! Odczepił się od świty i jął dążyć wzdłuż biegu wagonów za czarnym ogonem dymu, żelastwa i huku.
— Żołnierze! — wrzeszczał, machając rękami, aby zakryć łzy, które mu płynęły z oczu wezbranym upustem rozpaczy i litości.
Z okien wozów wymachiwali oficerowie.
Jabłoński, szukający żony w tłumie stacyjnym, dowódcy kompanij. Rasiński, komendant bataljonu.
Mijali kraj ciemny, jakby przyczajony, krzepieni na stacjach zapałem urzędników.
Rasiński ciął się z Jabłońskim o to samo, co do czego z Pyciem nie mogli się porozumieć. Zdaniem Rasińskiego nie o Przemyśl tu chodziło, lecz w pierwszej linji o Barcza.
— Jak w każdym bohaterskim okresie o jednostkę, o indywidualność. A ja chcę, żeby każdy poszczególny człowiek —
Jabłoński, syrpiąc z termosu, wzruszał pogardliwie ramionami.
— Co to znaczy człowiek i wszystkie chcenia? Teraz słuchać musisz wołu, osła i każdej rzeczy która jego jest, — bo jest ojczyzna.
Późną nocą wyładowali się z wagonów. Pocichu, bez świateł. Rozdzielili się na kolumny, które niebawem wchłonęła noc.