się okazale i potężnym warczącym głosem: — Uważam za pierwszy swój obowiązek...
Skreślił pokrótce przebieg boju. Podniósł znakomitą dyspozycję brygadjera Dąbrowy. Wreszcie razem z odzyskanem miastem przekazał potomności wdzięczność dla poległych. Następnie, jeszcze głośniej, mówiąc już niejako do tej, jemu samemu tylko dostępnej strefy nieśmiertelnej:
— Mój drugi obowiązek, panowie... — W pełnym obrocie ku Dąbrowie: — Panie generale!
Dąbrowa cofnął się. Wszystka krew spłynęła mu do serca, tryskając stąd smugami czerwieni do mózgu, do pięt, do końców palców.
— Za drugi mój obowiązek — głosił Barcz, wstrząsany rytmem bezwzględnej prawdy objawienia — uważam zakomunikować panu i jego podwładnym, że z dniem dzisiejszym armja Rzeczypospolitej liczy pana w poczet swych generałów...
Z szeregu oficerów, wyprostowanych nagle, wyprządł się silny dźwięk ostróg.
Dąbrowa skulił się. W pierwszej chwili uczuł się skrępowany. Jakby wzdłuż i wszerz oblepiony pstrą banderolą jakiegoś straszliwego cła... Rychło jednak pstre smugi znikły z oczu. Pierś uniosła się wysoko, wydychając ostrożnie na pokój masę zapartego powietrza.
Odpowiedział Barczowi w krótkich, skromnych, natychmiast znalezionych słowach i, dopiero odbierając gratulacje, syknął poufnie nad schyloną, pokraczną głową Pycia:
— A to dranie...
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.