Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

nych czynów, gwałcony gościnnością, obfitem jadłem, wybornem posłaniem z margrabskiemi floresami, które codzień rano dawały znużonym oczom miłą rozrywkę.
Gwałcony jadłem, posłaniem i czcią dawnego przyjaciela.
Jakże odmawiać, gdy każdy krok wśród dziejowych pamiątek, częstokrotnie przetkanych tabetycznym bambusem wiedeńskim, sprawia komuś zaszczyt i powoduje na każdem miejscu siedmiu pokoi lokalne, lecz uroczyste święto?
Wieczorem tedy u siebie albo radził poufnie z ludowemi surdutami rządu, — [byliśmy klapą bezpieczeństwa, zrobiliśmy swoje, jest nas za mało, zamykać budę!?] — albo znów spowiadał się wzajem z najbardziej wtajemniczonymi wiernymi.
— Gawęda gawędą, — zakończył późnego wieczora miły gospodarz, margrabia Przeniewski, drugi w Polsce margrabia Świętego Cesarstwa, — ale wszyscy macie porządne mundury z doskonałego kortu, a nasz generał, co — moi przyjaciele?
Powiedziane to było wypieszczonym głosem już przy drzwiach, w przedpokoju.
Zawstydzili się. Okazało się bowiem, że sukna takiego, zdaje się, niema już w Warszawie.
Barcz, w swojej kurcie żołnierskiej jeszcze z pod Przemyśla, wyglądał istotnie nader ubogo.
— Ja nie dlatego — mówił Przeniewski, świecąc kandelabrem na powrotnej drodze do salonu, — żeby przykrość robić naszym chłopcom... Ale, gdybyś mi dał powiedzieć, generale...