Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

robił pomiędzy towarzyszami swymi należytą względem siebie odległość. Żaden z nich, w „obliczu“ przetartych pośladków, gołych pięt i spoconej koszuli, nie pozwolił sobie na żarty, jakie zwykle powoduje codzienność, niespodzianie okazana.
Patrzyli przychylnie, jak Przeniewski zamawia po dwie pary spodni do każdej bluzy, walczy o jakieś klinki w pasie i rozważa srebrne szczegóły odznak.
Barcz, wciągając swe wytłoczone spodnie, słuchał tego wszystkiego z niesmakiem. Zdało mu się przez chwilę, jakby w obecności niepożądanych świadków rozkapryszony margrabia wybierał dla niego osobliwszego rodzaju liberję.
Była to zaś najczulsza strona generała. Sam nakładał chomąta innym z wprawą i szybkością nadzwyczajną, nie znosił jednak, nawet w żarcie, by się to jego tyczyć miało.
Tak już nałożył liberję Rasińskiemu, który z rewolucyjnego pisarza stał się redaktorem wojskowego bombastu. Tak już nałożył ją Jabłońskiemu, który z wielkiego dyrektora banku miał się stać przysięgłym organizatorem wojskowego sądownictwa.
Dziś właśnie miał ją generał jeszcze lepiej zacisnąć na Dąbrowie. Odebrawszy mu poprzednio dowództwo krakowskie, zamówił go do Warszawy.
Umyślnie wysłanym samochodem stawił przed siebie na Zamek, w ponurej nocy jesiennej. I tu przed biurkiem, niby arka wyłonionem z pożyłowanej fali map, zaciętego w upokorzeniu straconej władzy, znów nagle obsypał zaszczytami.