— Co ty możesz? Gdybyś się nami interesował.
Zaczęło się najcięższe, rozmowa o rodzinie, — zawsze był taki wytrawny, zimny sędzia.
— Więc, — Janek się kręci w interesach, nie jest żadnym orłem, ale... Chce sprzedać swą część Erneścina, — żeby kapitał do obrotu. Nachodzi się, nabiega. Pracuje w „rękawicznym“ interesie. Z hurtu na detal. Jadzia?
Matka popatrzyła na syna, wgórę, niby z pod niskiego kamienia na szczyt wysoki. — Nie zajdziesz do niej wcale?
— Jakto? — obciągnął bluzę stanowczo. — Zaraz tam idę.
— Jadzia, nie można powiedzieć, dumna. Słowem nie piśnie...
Znał tę dumę i hart. Ale po dwóch latach rozłąki? Nudził się, słuchając pochwał o żonie.
Że potrafiła urządzić ten teatrzyk marjonetek dla dzieci. Chyba pierwsze u nas marjonetki i w dodatku, „na pedagogicznych zasadach“.
— Ja ją chciałam tu, do siebie, ale to za gruba robota.
Barcz, jakby już wszystko wiedział i teraz odnajdywał tylko, — strudzone, niepotrzebne, zakurzone.
— Tak, więc z tych studjów nad achitekturą teatr marjonetek... Mamie zawdzięczam, że Jadzia też ma, bzika co do dzieci.
Barczowa z rezygnacją pochyliła głowę
Mrok był już prawie zupełny. Barcz przestał rozróżniać się w odbiciu lustra.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.