Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/86

Ta strona została uwierzytelniona.

Barcz zajął w nim kolejne miejsce. Dopiero w połowie piętra dowiedział się, że posuwa się w ogonku Taniej Kuchni inteligenckiej, która drzwi w drzwi sąsiaduje z teatrzykiem. Ponsowy z gniewu i nieokreślonego uczucia wstydu, wyszedł stąd, prosto na górę, do teatru.
Obowiązki biletera spełniał mały, zasmarkany z zimna chłopaczyna. Odebrawszy zachłannie należytość, wprowadził generała do sali.
Na szczęście przedstawienie było już w pełnym toku.
Barcz usiadł chyłkiem, gdzieś na skraju, przejęty bezsilną litością.
Widzów prawie nie było. Tu i tam niby śnieżny, samotny bałwanek, widniał w pustym rzędzie krzeseł biały płaszczyk dziecinny, otoczony czarnemi grudami rodzicielskich palt. Publiczność zdawała się nie brać żadnego udziału w przedstawieniu, głuszonem przez hałas drzwi z sąsiedniej kuchni inteligentów, wpatrzona w płomienie gazowe, które tryskały ze specjalnego aparatu poniżej sceny.
Miały one ogrzewać bardzo zimną widownię, udzielając równocześnie trochę ciepła za kulisy.
Scena ustawiona była tak nieszczęśliwie, że ciemniej było na wszystkich jej planach, niż w pokoju. Kręciły się po niej, wadząc o papierowe kulisy, małe, drętwe figurki: Skaucik, krakowianka, juhas, żołnierz, szlachcic, — popierane ztyłu niestrudzoną gadaniną i okolicznościowym śpiewem Jadzi.
Barcz miejsca sobie nie mógł znaleźć, słysząc, jak żona zmienia głos, mówi grubo, cienko, dziecinnie,