Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

świegotały krople, ganek zaś, uczepiony nad sufitem naprzeciw okna, zasłaniał część pomieszczenia, jakgdyby lożę stanowiąc, — pełną widzów.
Z pośród drewnianych balasek tego pawlacza wychylał głowę siwy król w purpurze, husarz, szlachcic, kosynier, czwartak, żydek, legjonista.
— Cóż tam robią te figurki? — pytał Barcz.
— Schną. — Do nowej sztuki.
Usiedli do herbaty.
Spostrzegł, że wśród fotografij rodzinnych, stojących na komodzie, niema już jego podobizny. Widocznie skazana była na banicję... Popatrując przychylnie na wąskie, angielskie łóżko, wypytywał żonę o jej rodzinę. Zawsze zaznaczała tak żywe przywiązanie.
— Mój drogi, cóż ci powiem? Może, jak te kresy trochę odwojujecie... Nawet nie wiem, czy stoi jeszcze nasz dom? Czy ojciec żyje? Mama rok temu umarła. Ja tu chodzę, a tam daleko, nawet nie wiem, jak liście ze mnie spadają...
Jedząc powoli długie kromeczki chleba z masłem, zaczęła nagle opowiadać o tych „swoich“ dwu latach samotności Występował w nich jako „wartość“ całkowicie już przezwyciężona.
Barcz patrzał na schnącego w kojcu pod sufitem tradycyjnego króla, burzył się i niecierpliwił. Wkońcu ogarnęło go nawet rozrzewnienie, że wypadł z serca żony, schowanego pod angielską bluzeczką.
Jadzia chciała początkowo pracować razem z matką... Nie w żadnej polityce, — nigdy wam nie przebaczę Niemców, — ale przy dzieciach.