niewskiemu zapasu składane wraz z kwiatami. O tym teatrzyku uroczym, gdzie teraz pełno było oficerów.
Zwiedzieli się już. Krew zalała generała ze złości.
Stare błazny.
Kiedy sobie uprzytomniał, gdzieś, w salonie, owieszonym krajowymi mistrzami, na strzyżonej ciszy dywanów, wśród płaskich kobiet i żółtych mężczyzn fajfu, że Jadzia „tam“ na wsze strony nicuje swój biedny głosik, a pod koniec w dymach trociczki wyciąga na scenę krokodyla, krytego błamikiem prawdziwej skórki!
Niechże teraz obejdzie dyplomatyczne salony sława tego tekturowego krokodyla!
Barcz zaczął poważnie roztrząsać możliwości. Albo połączy się z żoną...
Nie chciał szukać innego wyjścia. Żal mu było wielkim krokiem dromadera rozbijać małą pracę żoniną, ustawioną potulnie na skraju „wielkiej drogi“. Zwrócił tylko uwagę Przeniewskiego na konieczność sprzęgnięcia może tego teatrzyku z jakąś inicjatywą obywatelską a dyskretną...
Może gdzieś bardziej społecznie i bardziej pocichu, — razem z kakao i z misyjnemi piernikami?
Zresztą był w przededniu zbyt ważnego posunięcia... Wiedział już dokładnie przez Pycia, iż formuje się przeciw „ludowym surdutom“ sprzysiężenie. Że ma być wykonany zamach. Obalony rząd... Wprowadzony nowy, z Krywultem i jego mafją...
Postanowił bezwzględnie temu przeciwdziałać. Szukał jakiejś zgody z Krywultem. Bo nie bał się narazie lewego skrzydła...
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Generał Barcz.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.