Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/108

Ta strona została przepisana.

„Piętnaście“.
Chcę ci powiedzieć, że wszyscyśmy tam oszukali nasz kraj, bośmy tobie powinni byli pomagać, a nie mnie tuczyć twoją krzywdą.
Nie wiem, czy żyjesz, nie wiem, czy pamiętasz tego rumianego chłopca w granatowej marynarskiej bluzie, który ci słowa wyrywał z ust, patrząc na nauczyciela nędznym, przypochlebnym wzrokiem. Ten chłopiec, mój kochany Kastalski, — to ja. Jeżeli jesteś gdzie na świecie sławny i potężny, — dowiedz się, że mi twoja krzywda w życiu nie wygodziła, bom niczego wielkiego nie dokonał.
Jeżeli nie jesteś ani potężny, ani sławny, jeżeli jesteś byle kim i mniej jeszcze znaczysz ode mnie, pociesz się, że jestem zawsze twym dłużnikiem. Skąd chcesz, kiedy chcesz, przyjdź do mnie, a gdybym cię nie poznał, powiedz tylko jedno:
Jestem ten Kastalski, któremuś wtedy w szkole myśleć i mówić nie dał. Jestem ten Kastalski, któremu matka podpowiedziała: „piętnaście“.
Do ciebie, Kastalski, należy zawsze połowa mojej pracy. Sądzę nawet, że więcej: — połowa mego serca.

Najbiedniejszy uczeń

W drugiej klasie ludowej śpiewaliśmy piosenkę, której tytułu, niestety, już nie pamiętam, o małej myszce. Myszka ta, znęcona zapachem słoniny, weszła na jakąś deszczułeczkę zastawionej pułapki. Tu przychodził taki mniej więcej koniec śpiewanego przez nas utworu: