Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/31

Ta strona została skorygowana.
III
Jego koniec

On zaczął mówić za mnie!
Pierwszy raz zdarzyło się to w lecie, w ogrodzie, gdym poznał przyszłą moją żonę. O tak, wtedy już napewno nie ja mówiłem, lecz on, mój tajemniczy druh. To on wtedy przez gęstwę zielonych gałęzi prawił tak cicho i niezrozumiale, że moja przyszła żona, nic nie rozumiejąc, śmiała się tylko, różowe ręce do góry uniósłszy.
Potem, po latach, nie mówił już prawie wcale, a tylko szeptał. Działo się to wielkiego czasu wojny. Między jedną wyprawą a dragą zapragnąłem raz jeszcze zobaczyć dom i mieszkanie, z którego się na świat patrzeć nauczyłem.
Minąwszy świętego Florjana, co w przedsionku naszego domu zawsze gasi rzeźbione płomienie, przyszedłem na to drugie piętro, starym ciemnym korytarzem, na lewo. Otwarli mi ludzie obcy, zdziwieni, lecz jak się później okazało życzliwi. Oto znów mijałem kochane pokoje, a gdziem tylko stanął, tam zaraz ściany tchnęły historją dawnych moich lat.
Tu nasz pokój dziecinny, tu jadalnia, tam sypialny, a w salonie?
W salonie, w kącie koło pieca, gdzie co rok drzewko Bożego Narodzenia stawało, teraz na białej rogoży leżały poukładane jabłka. Takto właśnie wyglądało, jakby ze wszystkich wspomnień został tylko rumiany blask owoców.
Obcy państwo i ja trwaliśmy w milczeniu; na słomianej plecionce chwiały się z lekkim szelestem zi-