Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/47

Ta strona została przepisana.

Jakże tu znaleźć tego poważniejszego? Brat za brata świadczyć nie mógł, jako stronny.
Kobiety nie były dobremi świadkami. Matka pogardzała naszą krwawą pracą, kucharka Filipina nie chciała się nawet ruszyć z kuchni, odpowiadając niezmiennie, że świadek dostaje — w to, co wisz.
Pozostawał więc tylko stary służący Tomasz. Przyznać trzeba, że był świadkiem poważnym, prawdomównym. Posiadał cnoty, które oblekały go jakby rządową surowością. Służył kiedyś w wojsku, nosił bokobrody. Był dzięki nim podobny do cesarza. Gdyby świadczył naprzykład, że widział, — na trochę, na małą ociupinkę, jakby sam cesarz świadczył. Nawet, gdy świadczył, że nie widział, podobieństwo do cesarza nie zmieniało się wcale!
Ubłagać Tomasza na świadka było rzeczą niezmiernie trudną, gdyż polowanie przeszkadzało zawsze sprzątaniu.
— Mole ci tylko w głowie, — odpowiadał na prośby, jeżdżąc szybkiemi szczotkami tam i zpowrotem po posadzce.
Z powodu niechęci Tomasza praca moja nie odnosiła pożądanych wyników. Zabijałem, zabijałem, nie mając z tego żadnej prawie korzyści.
Nie dziwota, że w tych tak ciężkich czasach nieraz zazdrościłem naszemu Zimlerowi. Czyż nie byłoby lepiej być poprostu skarbonką?! Muszę gonić, szukać za kanapą, dłubać w grubych sprężynach foteli, — Zimler z wesołą łatką światła na nosie śmieje się spokojnie pomiędzy kałamarzem a kościanym sztyletem! Ja się pocę,