Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/63

Ta strona została przepisana.
IDĄ ŚWIĘTA!

Pytam się, gdzie jesteś, stary Kubo, nosiwodo?
Cały dzień przed Bożem Narodzeniem, pod kościołem świętego Wojciecha, naprzeciw zmarzniętych Sukiennic toczyłeś ze studni wodę, która brylantowym lukiem wpadała do głuchych konewek. Słyszeliśmy, jak srebrną płetwą bryzgów chlapiąc po czarnych schodach, szedłeś opieszale, a potem szumne strugi chlustałeś w wielką kadź, za kuchnią w ciemnej sieni.
A potem siedziałeś brodaty, siwy, omszały i duckałeś piętami w malowane na komodzie Filipiny kwiaty. I oddychałeś tak mądrze, tak troskliwie!
Mój starszy brat wiedział napewno, że podobny jesteś do Pana Boga i że gdybyś chciał, mógłbyś zostać ojcem całego świata, — tak byłeś stary.
Pytam się, gdzie jesteś czcigodna Filipino, perło wszystkich kucharek?
Czy jeszcze pracują twoje znakomite dłonie, czy umieją jeszcze tak klepać wymieszone ciasto, jak wtedy gdyśmy byli dziećmi, — iż smak od tego klepania rozpływał się w powietrzu? Czy twoje usta, strzeżone jedynym lecz samodzielnym zębem, umieją jeszcze wypowiedzieć słowo „cebulka“ tak, by od tego w całej kuchni