Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/67

Ta strona została przepisana.
GROBLA
(O podejrzeniu, winie, karze, krzywdzie i przebaczeniu, — na końcu wie czytelnik wszystko i sam sądzi)

Mam to na wieki wyrysowane w sercu i zawsze czuję woń akacyj, zmieszaną z szumem ogromnych topoli, gdy tę scenę wspominam:
Minęliśmy wrota, z lewej strony za rowem widać długie gumna. Matka mruży oczy, przygarnia nas rękami, z których kolejno wylatują na skórzane poduszki zawiniątka i paczki. Konie dudnią po murawie a powóz, wjechawszy z kamienistej szosy na trawę, sunie, jak po aksamicie. Mijamy biały dwór, błyszczący czarnemi szybami. Z ganeczku, który iskrzy się w złotawych pędach dzikiego wina, śpiesznie machają do nas białe chusteczki.
Jedziemy wkoło klombu, konie zakręcają tak szybko, że aż nam powietrza przybywa nagle w piersiach. Jan w granatowym płaszczu z żółtemi guzikami i w gumowym kaszkiecie trzasnął z bata trzy razy. Mama nas trzyma, nie może wymachiwać, kiwa tylko głową i śmieje się cichą, do płaczu podobną radością.
Już ich widać wszystkich przed werandą. Babcia z brodawką pod nosem, z drugiej strony Gucio w bia-