Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Miasto mojej matki.djvu/99

Ta strona została przepisana.

Czy mogliśmy zrozumieć? Zamiast się cieszyć z odzyskanej obrączki, matka nasza znów płacze. Uśmiecha się i płacze i powiada bez związku o jakiejś wąskiej ścieżce, która, jak grobla między wodą a wodą, prowadzi wśród przepaści, zawsze ku pojednaniu. Byleby wierzyć ludziom i razem z nimi cierpieć.
— Pamiętajcie Marcysię chłopcy, — powiada nasza matka przez łzy.
Gdy są tak prędkie i tak ogromnie jasne, nie trzeba sprzeciwiać się mamie, wiemy to bardzo dobrze. Więc się nie sprzeciwiamy, a czy pamiętać będziemy, to znowu co innego.
Powóz zakręca, stangret cmoka na konie, mama uśmiecha się i wesoło i smutno. Marcysię ledwie widać. Jeszcze biegnie, ucieka, ale oto już się rozpływa we mgle, po tamtej stronie pól.