Pani Aniela zaczęła wielkim głosem o hasłach, o zasadach. Chociaż było trudne, nikt już tego nie słuchał. Jęła odchodzących chwytać za ręce, ciągnąć, „rzucając na tapet“ jednym zamachem wszystko. Bożka z agatu, srebrny koszyczek kaukaski, teczkę oprawną w skórę, inne, drobniejsze fanty, a nakoniec Wentę.
Ksiądz zbladł, białe uszy pana Gomółki zżółkły, rejent przestał ryczeć. Wenta, kochana Wenta zrobiła swoje od jednego razu.
— Zdrowa, piękna, holenderska krowa, nie licząc barana, dwóch owiec, nie licząc drobiu, który się nam już kroi.
Nic się jeszcze nowego nie kroiło, wypadało jednak oprawić jakoś Wentę honorowo.
— Na biedne dzieci tę rzecz urządzamy!
Załamaniem głosu, jakoby nisko uklęknąwszy:
— Nam się to trudne wydaje, a dla was, gdy zechcecie jest to poprostu niczem. Chodzi o rzecz tak małą!
Chwytając za rękawy, zasłaniając drogę wydętym atlasikiem, przypadając szaremi oczyma do pstrokatych krawatek — żebrała.
Zrzuciwszy odpowiedzialność przed władzami i miastem, przed sferami i dziećmi, ksiądz zaśmiał się gorzko — i ustąpił. Ziemianie wydali gęsty oddech ulgi, Gomółka wsadził ołówek do białego ucha, pani Aniela kornie pochyliła plecy, gotowa na nie przyjąć choćby największe brzemię.
Oczy jej, wlepione w okno, błyszczały radośnie, — czysty błękit wieczoru rozwijał pierwszą zorzę w swem wnętrzu nieuchwytnem.
Aby się wywdzięczyć za ustępliwość odprowadziła
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/126
Ta strona została uwierzytelniona.