Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

księdza na probostwo. Było to dziś całkiem konieczne, — manifestacja zgody dwóch światopoglądów.
Niech całe miasto widzi, że razem chodzą.
Proboszczowi kłaniano się ze wszystkich stron, pani Aniela także oddawała ukłony, w niejasnem poczuciu własnej, trochę duchownej godności.
Nawet szli podobnie, nieco okrakiem, ona pod naciskiem ciąży, on pod ciężarem okazałego żywota.
— A w końcu i tak niczego pani nie dokona.
— Przecież tu chodziło właśnie prawie o nic, o małe głupstwo.
Byli w połowie drogi do plebanji. Najeżone soplami lodu domostwa uliczki wznosiły się pod górę, ku rozległym żebrom starego kościoła. Śnieg błyszczał na łukach i zrębach budowli, czyniąc ją podobną do olbrzymiego ptaka złotego, który nieruchomo spoczywa wśród rumowisk.
— Może za prędko dla pani idziemy? W pewnych chwilach życia musi kobieta stale myśleć o sobie poważnie.
Zaśmiała się drobnym szklanym rytmem. Przecież właśnie dlatego robi to wszystko. Już dla — trojga! Rodzice — to dwoje. Ale teraz musi się całkiem inaczej dbać o dobre imię. Dla trojga! Serce się w człowieku przewraca od tego z radości.
Tak. — A czy to prawda, że musiała zmienić mieszkanie?
Zmieniła je, żeby nikomu nie przeszkadzać.
A jeżeli Komitet „wogóle“ usunie ją ze szkoły? — Ksiądz wziął ją pod rękę skromnym duchownym sposobem, ledwie dotykając łokcia.