Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.



Z mego okna widać gruzy zniszczonego budynku, — mur leży na ziemi skruszony. Między rozepchniętemi ścianami, jak arkusze spalonego papieru walają się wygięte pożarem kawały blaszanych dachów. Tylko kominy nie uległy. Sterczą wysoko nagie i czarne.
Dalej za skrawkiem murawy grunt się obsuwa i widać Narew. Płynie między szerokiemi łachami piasku, wśród świeżych zielonych błoń.
Z obu brzegów, po przez piachy i nieużytki aż w głąb wody schodzą zasieki drutów kolczastych. Namotało się na nie sporo zielska, wodnych traw i chwastu, płynącego z falą.
Dziś po wielu dniach słońca ziele zwietrzało i wyschło. Złoto-szare, czerwone chwieje się na drutach, niby w martwe ogniska skupiona rdza.
Rzekę spina nowy, drewniany most, budowany przez Niemców. We dnie i w nocy pilnują go szyldwachy. Po jednej i drugiej stronie, niby gwoździe, któremiby przybity był do ziemi, — błyszczą pikelhauby piechurów.
Na lewo od mostu we wstęgach prądu zieleni się mała wyspa. Pono kiedyś w 1863-im roku bronili się na niej do upadłego powstańcy.
Pytałem wiele razy, — lecz nikt nie pamięta, kiedy przyszli, kto nimi dowodził, ani skąd byli. Echa nijakie zostały po nich na miejscu, które krwią oblali i śmiercią umaili.