Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

po zamarzniętej sadzawce snuły się siwe pasma szronu, pomieszane z odblaskiem dalekich okienek. Zastukała do stróża, jęła na niego krzyczeć. Jan się obraził, otworzył wkońcu chlewik, splunął, — krowa mu nie pierwszyzna, wiedział nie od dziś, jak się chodzi koło bydlęcia.
Postawiwszy na ziemi latarkę, usiadła pani Aniela na zabrudzonym stołku, a głowę oparła o ciepłą łopatkę krasuli. Łzy lały się same po grubej sierści, na twarde kopyta niewyczerpanym strumieniem. Nie o Stanisławę, nie o mieszkanie, nie o Kujona.
— Ty wiesz — trącała nabrzmiałem czołem podatny bok zwierzęcia, — ty jedna się domyślasz!
Tak zastał „niezastąpioną organizatorkę“ doktór na czele zdyszanej młodzieży. Był w futrze. Z pomiędzy oszronionych bokobrodów kraśniała wysoko trzymana róża czerwona. Za nim w drewnianej ramie drzwi, pod skrawkiem gwiaździstego nieba młode, różowe pyszczki chłopców i dziewczynek.
Szukali jej wszędzie.
— A ja przychodzę późno — ględził doktór, — bo trzeba było gdzieś przecie nabyć jakoś tę różę, aby uświetniła dzisiejszy pani triumf. Tymczasem...
— Tymczasem dobrze was nie widzę — łamali się jej w oczach przez łzy.
Wobec czego doktór zaordynował chór. Na cześć zwycięstwa, zaczął sam drżącym, baranim głosem.
Zagłuszyli go zaraz. Przez zwiewne ognie świec trysnęła skokiem stara, narodowa pieśń. Śnieżny wiatr rwał ją dzieciom prosto z ust, pani Aniela, nad głową wystraszonej krowy, przeczyła ostrożnie rękami.