Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

kosze pełne pieczywa, a na schodach dywany, — na schodach cichy zaszczyt.
Ognie sztuczne, chiński deszcz i wszelakie rakiety. Raut, chóry, deklamacje. Śpiewy razem z orkiestrą. Grób Agamemnona i panna Stanisława razem z Ożarowską, które na dwa głosy śpiewają „Za Niemen“.
„Mur“ wojskowych, mieszczanie, i zamożne postacie szlachty okolicznej.
Już nie mówiąc o fantach. Budda, — bo to jest Budda, jak się okazało, — cały rżnięty w agacie, teczka ze skóry wenecko wypalanej, srebrny koszyk kaukaski. Żeby tylko Wenta, ta żywa, ta z ogonem, nie przytłumiła wogóle zabawy. Jeżeli można wygrać rzeczywistą krowę?!
Któz spokojnie wytrzyma?!
Kostjumy? Stanisława w szlachciance, Ożarowska w „nocy“, pomocnik jako trefniś, rejentowa w sukni swych występów scenicznych. Bufet w barwnych łańcuchach.
— Niech pan patrzy, doktorze.
Jeszcze było pusto na salach, ale już orkiestra rżnęła poloneza.
Stali we framudze gaju, przybitego zmyślnie do ścian szkolnych. Trzeba było krzyczeć, tak potężnie rozpierał się w całym lokalu zamaszysty utwór swojski. Z pomiędzy gałązek, przez szyby, jak w prawdziwym lesie przeglądały wysokie gwiazdy nocy.
— A czy pan wie, doktorze, — bo dla was wszystkich to jest może nic?... — Uniosła głowę wgórę, płomień buchnął z jej szarych, bladych oczu. — Ale