Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

schodowej latał szmer, podobny do gonitwy szczurów. Ktoś stamtąd plunął, zwysoka. Padło tuż koło Anieli.
— Zabawa idzie świetnie!... — krzyknęła, zacisnąwszy pięście. — Jeżeli się ktoś nudzi!!... — głos się jej załamał od krzyku.
Panowie, spłoszeni, cofnęli się ku ścianie. Ciężka plwocina upadła znowu między nich a mówiącą.
— Co tam jest, do pioruna?! — krzyknął do góry Kujon.
— Niedorostki! — Ksiądz posunął się naprzód: po czarnej sutannie przeleciał skosem metaliczny połysk. — Łobuzy, na których intencję bawimy się tu dzisiaj tak wspaniale.
Pani Aniela chciała, ażeby w tem, co powie, słychać było szum skrzydeł. Maleńkich, szybkich skrzydeł:
— Właśnie ogłosiłam wentę. Teraz biegnę do siebie na górę po mniejsze fanty...
Chcieli jej towarzyszyć: Kujon, doktór — Leń także.
— Sama pójdę! — krzyknęła — nikogo nie potrzebuję!
Widzieli, jak ciężko stąpa na pierwsze piętro. Kroki oddalały, się coraz bardziej, spłoszony tumult rozbiegał się po bokach. Zadarli głowy do góry. Z sinego mroku klatki schodowej wychylały się przez poręcz małe, ściągłe twarze, świecące bystremi oczyma. Plwociny spadały zgóry coraz częściej i celniej.
— A jakbym tam po pysku komu dał?! — huknął Kujon.
Ksiądz uznał, że nie należy czekać na dalsze igraszki, z drugiej strony jednak nie mógł się powstrzymać od refleksyj.