Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

kroczkami Niemiec z Kreisamtu. Machał szpadką i już zdaleka wykrzykiwał:
— Protokoll!... protokoll!...
— Mamy czas — raczył się nareszcie odezwać rejent. — Im się zdaje, tym Niemcom, że to oni pierwsi na świecie prawo wynaleźli!...
— A ja mówię... — ksiądz nie dokończył. Ani mu się tak bardzo śpieszyło zaraz rozmowę nawiązywać, ani też teraz mógł, bo się już Niemiec prężył przed nimi, szpadką w grudę stukał i ciągnął — o protokoll.
Na samym dole pod szkołą coś się znów przytrafiło. Między ławkami a stosem gratów i rupieci, jakoby nagle wynikło całe mrowisko iskier, świateł, ognistych szpilek, kółek, drobnych centków, serduszek.
— Teraz im ognie sztuczne wybuchają — zaśmiał się ksiądz żałośnie.
Jedne prędko sypały przed siebie, z drugich bił deszczyk ognistych łatek pod górę, inne kurzyły przed siebie prochem złotego pyłu.
Stąd, zwysoka podobne to było do nagle otwartego źródła rwącej, centkowanej jasności.
— Jaka szkoda — nie wytrzymał rejent. Z mieniącego się bowiem obwodu wyskakiwać jęły niebieskie, czerwone, zielone kule, rzekłbyś toczone, rozradowane głowy samego blasku.
— Już nasz Gomółka nie uratuje budynku — stwierdził aptekarz.
Gęsta grzywa pożaru rozczesała się wzdłuż całego dachu, z czarnych okien tężył się ogień, niby żywe ciało krwawiące. Wszystkie ściany szkoły obrosły kę-