ślicznej dziewuszki, — która zapewne niebawem wyjrzy na światło — ale ewentualnie jeszcze nocne.
Rejent pozwalał sobie „stawić“ znak zapytania nad rodzajem światła.
— „Historja“ może trwać, panie kochany, godzinę, a może całą dobę. Albo trzy! Niewiadomo. Z tem się mają rzeczy, jak z wielką bitwą.
— Ale jeżeli nasze matki tak samo się musiały mordować — poskarżył się pomocnik.
— Nasze matki?
Głuchy jęk dążył nieustannie przez drzwi na drogę.
Wtuliwszy głowy w kołnierze, stali cicho, zasłuchani.
Ksiądz machnął ręką niecierpliwie.
— Nie chodzi o światło dzienne, czy nocne, ale o to, kto je będzie oglądać, — syn, czy córka? Otóż w danym wypadku praktyka nigdy nie zawodzi. Dzieci, rodzące się podczas pożaru, są zawsze płci męskiej. — Będzie syn!
Niemiec zatrzepotał powiekami, z piersi mu się wypsnęło twarde rżenie. Teraz dopiero zrozumiał, — syn, czy córka, — zawsze największe pytanie!
Zbili się w ścisłą gromadkę.
— Syn, czy córka, wszystko jedno — aptekarz podniósł kieliszek do wysokości czoła — niechże się ta jakoś darzy temu przyszłemu dziecku!
Spojrzeli razem na gwiaździste niebo, kieliszki „w punkcie“ trafnie się zderzyły, że trysnął ścisły głos, zwarty, jak pocałunek.
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.