Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

I to było przewidziane. — Wersal umieliśmy urządzić w obozie!
— Ale jeżeli jakiś kretyn, — zżymał się Leń, — dla nawiązania rozmowy, czy dla zatarcia przykrego wrażenia zacznie gadać o dziwkach, dla których „bohaterowie“ koce kradną!
— A co, — huczał Kujon, — tybyś ją wolał marynować w milczeniu! Żal mi było kobiety, durniu!
Panna Kruszewska wracała już z garderoby. Zatrzymała się w połowie drogi, zdziwiona widokiem ogromnej jadalni, w której przy szklistem świetle zimowego południa, schylony nad stołami, jakby miał bóść, — jadł swe proste dania oficerski korpus pułku.
Zasiedliśmy i my do naszego obiadu. Był wystawny, lekki, salonowy. Ale panna Kruszewska nie piła wcale wódeczki. Otworzyliśmy puszkę z homarem. Kto znał obyczaje pułku, ten wiedział, jakie to było poświęcenie ze strony naszego bufetowego, że „taką“ konserwę wydał.
Homara odkładaliśmy na nasze święto pułkowe!
Ale panna Zofja nie jadła homara. Już się Kujon rzucał na pulchne, różowe łapy, wyzierające z wonnego sosu... Ja też chętniebym posmakował. Niestety Leń, zawsze dobrze wychowany, wszystko, czego panna Zofja nie jadła, odstawiał odrazu na bok.
Nie darzył się nam tedy obiadek i smutny i szczupły bardzo.
Podczas deseru jęła panna Kruszewska rozpytywać szczegółowo o rozkład dnia i pracy w pułku.
— Muszę wiedzieć dokładnie, jak pułk żyje. Potem już mnie tu nie będzie a przecież —