Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/177

Ta strona została uwierzytelniona.

A po chwili, odrzuciwszy ułożoną ceremonię, — o całą oktawę niżej, ciężkim prądem głosu: — Chciałabym poznać wszystkich oficerów batalionu, — w którym...
Na to Leń, szybko robiąc oczami, jakby wypatrywał odległy, ważny punkt: — Chodzi pani o batalion, który ma najwięcej świetnych czynów za sobą... Oczywiście! W którym jest najżywsza tradycja... O, — nie przynosi to ujmy innym oddziałom. Ale nawet między dzielnymi może być dzielniejszy. Więc skoro już na to przyszło, — to zapewne ma pani drugi bataljon na myśli, — do którego, doprawdy mimowoli, i my mamy zaszczyt należeć.
„Doprawdy mimowoli mamy zaszczyt“ — było w tem wszystko, i zaiste, tak tylko Leń umiał mówić.
Nie minęło dziesięciu minut i koło naszego stołu siedzieli prawie wszyscy oficerowie bataljonu. Każdy starał się przykładnie powiedzieć coś okolicznościowego o pogodzie, o Niemcach, o ekwipunku. Któryś kańciasty głowacz zatrącił nawet o politykę.
Panna Zofia tym samym wzrokiem utrudzonego poszukiwania patrzyła kolejno na wszystkich.
Czuliśmy, że dziwi się, że wyznać się w nas nie może, jakbyśmy tu siedzieli tłumem nieprzeliczonym.
Wstała od stołu.
— Chciałabym zapytać, — policzki jej zbielały, ręce zwisły, wciągnięty gwałtownie oddech zdawał się marszczyć czoło szaremi kreskami. — Chciałabym zobaczyć żołnierzy kompanji, z którą...
— Ależ tak, — zerwał się Leń, wszystkich nas wtył odsuwając, — ależ tak, ma się rozumieć! Pragnie pani