Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/178

Ta strona została uwierzytelniona.

zobaczyć żołnierzy tej kompanii, z którą nasz batalion dosłużył się największych zaszczytów!
Cisza poleciała przez cały stół. Na ustach panny Zofii zjawił się uśmiech smutnej ulgi.
— Jesteśmy gotowi każdej chwili, — oświadczył Leń.
Po drodze z kasyna do koszar na wyślizganej szosie zatrzymała się. Musieliśmy mówić głośniej, bo dął wiatr. Od zachodu szły gęste chmury. Tłumaczyliśmy pannie, że ta najlepsza kompania była właściwie rozbita. Przecież to było podczas odwrotu... Rzeczy, archiwum, — wszystko zostało w okopach... Nawet poległych naszych nie mogliśmy byli pogrzebać... Po ciężkich stratach musiano kompanię uzupełnić nowym materjałem, tak, że nie wszyscy dziś... Bardzo niewielu pozostało z dawnego składu...
— Ale panowie pokażecie mi tych dawnych żołnierzy, którzy zostali?...
— Oczywiście. — Gdyśmy weszli do koszar, starzy żołnierze wiedzieli już, że to narzeczona ich dawnego porucznika.
Ani jeden nie oderwał się od pracy.
— Czyszczą broń, — prawda?
— Tak, proszę pani, dziś jest czyszczenie broni.
Żołnierze mordowali się nad onym kawałkiem żelaza po dwóch, po jednemu, wymachując zatłuszczonemi dłońmi. Ten trzymał na podołku kurek i dłubał w sprężynkach, tamten zwijał sznur, inny znów starą szmatą jeździł szybko po lufie. Pełno było wszędzie stalowych kulek, trzóstek, uchyłków, które niby metalowe wąskie ścięgna, wyciągały się w rozmaitych kierunkach.