Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

coś „oznajmić“, — od połowy izby szedł na palcach.
Gdyśmy nareszcie opuścili koszary, kierując się przez szosę do kancelarji pułkowej, — I cóż, — rzekła, — nie zapamiętam ani jednego z tych starych żołnierzy. Zczasem zapomnę podobno, jak wyglądały te koszary... Zczasem przecie zapomina człowiek wszystko...
Nie wiedzieliśmy, co odpowiedzieć. Leń postawił swój kołnierz futrzany.
— I cóż jeszcze, proszę panów? — Jakieś papiery, — jakiś świstek, jakiś strzęp?...
Zachrypniętym głosem obiecał Kujon pokazać w kancelarji pułkowej to, co „mniej więcej“ zostało.
Trafiliśmy tu na ważną chwilę bicia na maszynie odprawy, rozdziału poczty i ekspedycji. Zabrakło karbidu, — urzędowanie szło przy świecach. W pierwszej sali dreptał tłum żołnierzy, w drugiej krzątał się podchorąży, nasz pułkowy szczur kancelaryjny.
— Tu pani znajdzie. — Przedkładaliśmy powoli akta ewidencji oficerskiej.
Maszyna dudniąca odprawę stukała nieznośnie, piach zgrzytał pod butami, raz wraz skrzypiały drzwi.
Na każdym arkuszu umieszczona była w rogu fotografia danego oficera, poniżej szły czarne kraty rubryki, — gdzie się rodził, czy żonaty, gdzie walczył. Całe życie żołnierza, — posiane między linje garsteczką kilku liter.
— Tu są i żywi! — wykrzyknęła panna Zofia, spostrzegając fotografię Kujona.
— Tak, — odpowiedział, — bo tu są wogóle wszyscy oficerowie pułku.