Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.

Dowódca strzepnął rękami i wystąpił przed oficerskie półkole.
— Mam wrażenie, kapitanie, — rzekł Leń, podchodząc bliżej, — że pani pragnie się już pożegnać.
Zdziwiliśmy się, spojrzawszy na naszego dowódcę. Twarz jego straciła wszelką miękkość, rysy wyostrzyła baczność usilna a mięśnie stłoczone zaciskiem szczęk drżały, jakeśmy to tyle razy widywali, — podczas ognia.
— Widzisz, teraz się zdecydował, — jęknął Kujon, — najwyższy czas!
Zofja uśmiechała się do nas wszystkich z przepisaną uprzejmością pożegnania. Wzrok jej ślizgał się obojętnie po tafli lodu, z którego spływała woda wąskim brzegiem, stwarzającym nowe granice przezroczystej jasności.
Kapitan pochylił się, zasalutował i, wpatrzony w przestrzeń, jak podczas czytania przed frontem długich, obojętnych rozkazów, rzekł nagle:
— Zechce pani przyjąć najserdeczniejsze wyrazy głębokiej kondolencji...
Skuliła się.
— Poczuwam się do tego obowiązku, — trzeszczał kapitan, — jako komendant bataljonu, w którym walczył i zginął świętej pamięci narzeczony pani...
Blade policzki panny Kruszewskiej ożywiło szybkie drżenie. Pod puszystą skórą mieszać się jął rój centków fioletowych, niebieskich. Wargi się rozszczepiły. Śliczny trójkąt brody, ściągnięty nagle szarą pętelką zmarszczków, cofnął się wtył.
— Poczuwam się do tego obowiązku, jako dowódca bataljonu, w którym walczył i zginął świętej pamięci