Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/238

Ta strona została uwierzytelniona.

Nakoniec pułkownik chrząknął wytrawnie, stwierdził, że takiego ducha zawsze się po każdym oficerze swoim spodziewa i wypytywać jął Wacka — o rodzinę.
W rodzinie, — jak w rodzinie. Rodzice, — jak rodzice. Brat młodszy jeszcze nawet w szkołach.
Te nic nie znaczące wiadomości uspokoiły naszego dowódcę, tem bardziej, że — wszystko musi przyjść w swoim czasie. Pułkownik spojrzał na zegarek. W swoim czasie pomówi się o stosownej pracy i w swoim też, — trzeba wydać odprawę. Tak wzorowy oficer, jak Wacek, wie to chyba lepiej od każdego innego.
Odchodząc, pocałował inwalidę uroczyście w czoło.
Za pułkownikiem zniknęli adjutanci, „kancelarja“ i kilku nowych podporuczników, którzy Wacka dawniej nie znali i żadnych względem niego obowiązków nie mieli.
Każdy jednak żegnał go najserdeczniej i jeszcze od drzwi posyłał przyjacielskie pozdrowienia.
Zostaliśmy za stołem sama stara wiara. Kość z kości. Jeden słowo zacznie — drugi dokończy. Twarda głowa przy głowie, nos w nos i oczy w oczy. Gadało się o pułku, potrzebach, niedostatkach. Myśmy utyskiwali, Wacek nas „podciągał“, że za dobrze nam w pracy. Jeszcze nie znamy męki bezczynności. Teraz, gdy on do roboty z nami stanie, pokaże, co to znaczy głód pracy.
Cisza zapadała wśród tych planów długa i kłopotliwa...
Od łąk szedł syk wiosennego rozrostu, aż się