Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ze stu milionów lat? — Perkalowe rękawy spoczęły na twardym garbie piersi.
— Ze stu miljonów lat, powiadam pani.
— A jak wyglądała Kurula? Pewno silna!
— Nie chodziło o siłę. Naturalnie, że swoją drogą dobrze wyglądała. Jak zawsze matka po dziecku. Ale w tym wyglądzie nie owies znaczył, nie szczotka, nie zgrzebło, a tylko proszę pani, — nadzieja! Krótko, — matka po dziecku. Liczyłem na jej miłość do źrebaka, niejako mokrą jeszcze od potu i tak niedawnej krwi. I na jeszcze jedną rzecz liczyłem w moim marnym rozumie, — na moją podłość. Że tak oto ryzykuję losem macierzyństwa!
No więc ordynans ją przyprowadził, — myśli pani, żem jej nogi oglądał? Nigdy w życiu. Czarne, aksamitne wymię miała nabrzmiałe, pokreślone żyłami, widać pełne mleka. Ach, dobra matka, — w tem całe moje życie. No więc siadam, cugle proszę pani puszczam, skorom tylko na drogę wyjechał.
Tu, na drodze, świat mi się w uszach rozlatuje od huku, obłoki zmięszały się w oczach z kitą brzóz, czarne jęzory gleby tryskają z ziemi pod niebo, — źrebaczek dzwoni wesoło.
Kurula zjeżyła grzywę. Może galopem iść. Może odrazu skoczyć. Myśli pani, żem ją trzymał? Nie trzymam. Cugle wolno puszczone. I cóż kobyła? Kobyła sobie drogę wybiera środeczkiem, noga za nogą pomalutku, — czarne snopy ziemi taczają się po bokach, — ale tu proszę pani nie ma i nie będzie błędu, — ona wybiera matka! Tam gdzieś w głębokiej czerwieni kobylego serca niesie mądrość większą od mapy,