Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

wania domu. Ile wapna, cegieł, żelaza, a ile wiary, miłości, ducha. — Nie tak żono?
Wierny uśmiech rozwinął się na wargach pani Płońskiej. Powtórzyła wszystko za mężem o wapnie, żelazie, cegle. Jej ręce starały się dobrze słowom towarzyszyć, a oddech zdaniom. Lecz słowa, jedno za drugiem sypały się bezradnie.
— Powtóre — pan Płoński nasrożył się i umilkł.
Przysunęliśmy się życzliwie.
— Panów to dziwi zapewne, że stary człowiek zwierza się przy pierwszem spotkaniu. I takim pędziwiatrom, jak żołnierze!
— Wcale nas to nie dziwi — odpowiedział Leń z godnością. — Jako żołnierze mamy prawo do wszystkich nieszczęść i trosk zarówno tej ziemi, jak i jej mieszkańców.
Aż się nam zimno zrobiło tak godnie to powiedział.
— Powtóre, nie na jednem miejscu żyje człowiek, ale w wielu innych zarazem. Jakieś tam pędy powypuszczał przecie w różnych swych łatach. Tu się rozgałęził wysoko, tam znów przy ziemi się rozkrzewił... Na różne strony. A gdzie ma być, gdy go nagle los zapyta i zaraz odpowiedzi żąda? Czy gdzie korzeniem się wwiercił, ma człowiek być, czy tam, gdzie się rozgałęził, czy ówdzie, gdzie jest rozkrzewiony szeroko?
Pani Płońska przerwała mężowi, wykonując niezręczny ruch dłonią, jakoby zabłąkaną w wodzie opornej: — Kazanie panom prawisz, wielkie sprawy, ważne rozumy, a tymczasem głodni siedzą!
Zakrzątnęli się koło kredensu, a Kujon jęczał po-