Ta strona została uwierzytelniona.
Jużeśmy siedzieli na siodłach, — konie srebrny oddech wydały nozdrzem aksamitnem.
— Przychodzi czas na człowieka, — huczał przez zawieję pan Płoński, — że musi być wiatrem i przychodzi późniejszy, że musi być kamieniemi.
Wołał coś jeszcze, lecz już nie słyszelśmy, tylko nam mignął jasny prostokąt drzwi, w które leciały do wnętrza drobniutkie płaty śniegu, jak roje płowych motyli.