Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/77

Ta strona została uwierzytelniona.

drugie. Powiem ci krótko, — dziwne pieczywo, błogosławione. Jeżeliby tu mogła być mowa o natchnieniu, to to było pieczywo natchnione!
Jemy, — ja ci się wstydzę łykać poprostu, jeszcze dodaj do tego wielki żal, bo tu łykam takie dobroci, a wiem, że mama nigdy w życiu żadną chyba bluzką na jeden taki łyk nie zarobi!
Do tych sióstr żywiłbym gniew, i to byłaby jedyna rzecz, któraby mi mogła zepsuć moje sekretarstwo. Aż tu wyobraź sobie, siedzę przy tej kawie, skromnie gryzę maślaną bułeczkę, cicho przełykam, — gdy co się okazuje? Okazuje się, że prałat mówi z siostrami o ołtarzu, który nie jest należycie ozdobiony. Ze brakuje tam rzeźby, a właściwie figury, i że na „gwiazdkę“ taką rzeźbę siostrom na ołtarz zamówi.
Wskazał na mnie migdałkiem paznogcia: Zamówię u ojca tego chłopaczka. Ojciec jego jest doświadczonym rzeźbiarzem.
Zarumieniłem się, spuściłem oczy, ale kątem źrenicy widziałem równocześnie przez okno wrony, lecące po niebie. Każdą z tych wron całowało wtedy moje serce z wdzięczności.
Możesz sobie wyobrazić, jak dumny wracałem do domu, i co matka! I jak ostrożnie musiałem opowiedzieć ojcu, — że komuż zawdzięcza dawno niewidzianą pracę, — mnie!
Poszliśmy razem do prałata, ja, jak zwykle, ale ojciec w odwiecznym nowym surducie, w atłasowej krawatce niebieskiej pod wykładanym „rzeźbiarskim“ kołnierzykiem. I swoje drogie spinki miał w mankietach. Srebrne pistolety z koralem u wylotu lufy.