zrozum. Co było? Było, że mamy „to“ wieźć na wózku, tę figurę. Przez miasto. Głupstwo, że przez miasto, ale że przez nabożną ulicę mego prałata. Przed oczy „pana służącego Kazimierza“, do kościoła, do sióstr i przed mego katechetę!
Ojciec wiezie i stolarz, w sznury się zaprzęgli, ja po chodniku nad rynsztokiem przebiegam, ale nie o to! Tylko że to ci wychodzi w mojem przestraszonem sercu, jakby ojciec na wózku jechał, a Chrystus, — rozumiesz ty mnie, — Chrystus w czarnym surducie i w „paletocie“ letnim na ten grudzień, razem ze stolarzem zaprzężony, — jakby ci wiózł mego ojca do prałata!
Oczy Kujonowi załatały przez salę, przez bruk żołnierskich głów nad stołami ubity, przez mrok różowy kolędą ucieszony.
— Tak wtedy czułem, powiadam ci! No, dobrze. Zajechaliśmy przed kościół, skromne dzwonienie, ciche siostry. Powiadamy, — właśnie figura przez księdza prałata zamówiona...
Siostry się zleciały, wiadoma rzecz, gołębie do kukurydzy.
Niesiemy, stawiamy, przed ołtarzem cichutko, delikatnie. Ojciec zdjął swoje palto, stolarz rękawami ociera pot z czoła. Czekamy na księdza prałata. Już go masz, tup — tup, lakierki po kamieniach posadzki, równo, całkiem równo z mojem bijącem sercem.
Podają mu stołek, bo nie widzi ani wysoko, ani daleko. Wyszedł na stołek, — piszę za niego, ale ci przecie za niego patrzeć nie mogę! Wyszedł na stołek lakierkami łagodnemi i schyla się i skurczą i wy-
Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.