Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

zamarzniętych szyb, nieruchomi i jakby zasłuchani. Bliżej ściany, brodacz z faworytami, przystrzyżonemi na wzór któregoś cesarza, dalej nikły człowieczyna, o głowie wydętej, jak kapsułka, dalej w szeregu mały pyszczek czerwony, osypany niezgoloną siwizną i długowłosy, strzelisty młodzieniec. Przed nimi „szlachcianka“ w niebieskim kontusiku, jakieś chude, żółte biedactwo w bufkach bordo i dama z olbrzymiemi piersiami w czarnych koronkach.
W pośrodku trwała główna zapewne postać delegacji, z czubkiem mokrych piórek na głowie, z bukietem różnokolorowych nieśmiertelników, trzymanych pod lewą piersią, na atłasowym „przodziku“ żakieta.
Kwiaty biły z pod serca sztywno na pokój, wstążka kokardy „harmonijnie“ rozchodziła się w prawo i w lewo. Końce w uważnych palcach trzymali „skrzydłowi“ panowie.
— Słowo daję — syczał Kujon za Leniem, — widziałem takie grupy na wystawie aresztantów. Zbrodniarze z chleba robili i do butelek szczypczykami wpuszczali. Zadanie na cierpliwość.
— Proszę panów ze mną.
Pułkownik chrząknął, ordynansi otwarli drzwi.
Weszliśmy poważnie i „dzielnie“. Delegacja zmartwiała w bezruchu, nasz dowódca złożył ręce na szabli. Kokardy narodowej wstążki wyprężyły się gwałtownie, czarne tło panów okrzepło. Zapadła tak wielka cisza, że słychać było w ścigłych porywach wichury, jak się na atłasowym przodziku trącają wzajem listkami nieśmiertelniki.
— Ja, jako przewodnicząca tutejszej Ligi... — jedna