Strona:Juliusz Kaden-Bandrowski - Przymierze serc i inne nowele.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

ręka wzniosła się, aby odsunąć woalkę, druga jeszcze mocniej ścisnęła kwiaty.
— Ja, jako przewodnicząca... — drżące wargi wchłonęły chciwie strugę powietrza.
— Ja... — głos umilkł, z pod obrębu woalki wypłynęły łzy.
Pułkownik przeniósł zbrojną postać z nogi na nogę, my chórem westchnęliśmy „zaszczytnie“.
Piórka na głowie mówczyni drgały raz po raz, wolna od kwiatów ręka broniła się czemuś niezaradnie.
— Otóż mam zaszczyt w imieniu ludności i całego naszego miasta, po tylu latach, panowie... — oddała pułkownikowi bukiet gestem wstydliwym, płochym, jakby kradzionym.
Okazało się, że pęk nieśmiertelników przesłaniał dotąd sklepioną potężnie wyniosłość atłasowej kamizelki.
— Ciąża, jak mur — stęknął Kujon, — dobrze się nam tu darzy!
Pułkownik, przyjąwszy wiązankę, parę długich sekund przetrawiał w skupieniu wrażenie.
Wsparte na zbrojnej piersi kwiaty, kiwały lękliwie główkami.
— W imieniu ludności i całego naszego miasta — podjęła ofiarodawczyni.
— Ba! — puknął z czarnego tła panów czerstwy, jędrny głos — przedewszystkiem nie przedstawiliśmy się i panowie nie wiedzą właściwie, z kim mają do czynienia.
Krótkie, drobne kroczki na podobieństwo stanow-